Wyobraźcie sobie taką sytuację. Mamy rok 2144. Gdzieś pod siódmym
poziomem seulskiego metra, w ściśle tajnych, najszczelniej strzeżonych
laboratoriach wyposażonych w komputery z procesorami liczącymi rdzenie w
tysiącach, kilkusetosobowa grupa nadinteligentów zapisuje w pamięciach pierdyliardy
linijek kodu.
Rozgrzane do komunistycznej czerwieni biliony miliardów półprzewodników
w systemie zerojedynkowym przyjmują kolejne petabajty danych na powierzchnie
swoich turbopojemnych dysków twardych. Zielone cyfry wysyłane przez urządzenie
wejścia jakim jest klawiatura przemierzają początkowo ekran komputera później
wędrując przez tysiąckilometrowe wiązki światłowodów o niespotykanej do tej
pory prędkości przesyłania danych docelowo lądując na przestrzeni dysku
cieczowego. Każdy nanometr sześcienny cieczy
może zapisać taką ilość danych jaką miały wagę wszystkie informacje zapisane w
globalnej sieci w roku 2014.
Ultraszybkie i niesamowicie wydajne komputery zapisują kilka litrów
supercieczy w minutę. Wszystko w jednym, konkretnym celu… najwyższym celu
koreańskiego narodu – stworzyć człowieka cyfrowego – homo digitalis.
Ciągnąca się od początku XXI wieku rewolucja cyfrowa, której naturalnym
rezultatem jest wzajemne zazębianie się relacji człowiek – maszyna tudzież
komputer powoduje, że od powstania „homo digitalis” dzieli nas kilka lat, choć jak
twierdzą wysoko postawieni koreańscy dygnitarze państwowi -czas owy powinien
być liczony raczej w księżycach. Naukowcy robią wszystko aby nie narazić się
władzy, która rację zawsze miała, ma i mieć będzie.
W zamyśle jajogłowych człowiek cyfrowy ma być tworem, który żywić się
będzie digitalfood, uprawiać będzie digitalsex, wydalać będzie digitial- mocz i
kał. Digitalizacja dla homo digitalis ma oznaczać skrócenie czasu na czynności
niepotrzebne, nie wnoszące żadnej wartości dodanej lub korzyści dla niego
samego lub też dla kraju. Człowiek cyfrowy nie będzie mógł poświęcać się
przyjemnościom jak jedzenie czy uprawianie seksu. Marginalizacja poprzez
cyfryzację ma doprowadzić do zaniku wszelkich rządzy i pożądań, a jedyną
rzeczą, która nie będzie do końca zdigitalizowana ma pozostać praca.
Homo digitalis będzie jednostką samowystarczalną, z nadzwyczajną
inteligencją, ale bez możliwości dokonania własnego wyboru – tego za niego
będzie musiał dokonać ktoś ważniejszy, ktoś kto będzie mu w stanie wydać
polecenie wskazujące następne kroki cyfroczłowieka. Wszystkie jego czynności
raportowane będą za pomocą sprzężonego smarftona do centralnego systemu
sterowania ludźmi, który to system będzie mógł wyznaczyć następne kroki,
powiedzieć zbłąkanemu człekowi z cyfr gdzie tenże ma się udać i jaką następną
czynność wykonać.
Człowiek z cyfr pozbawiony będzie wad, nad jego odpornością czuwać ma
system antywirusowy, jego kodu ma strzec najlepszy system zabezpieczeń przeciw
hakerom, a na dodatek będzie człowiek, który będzie odpoczywać przy pracy.
Jako, że wydajność maszyn osiągnęła w ostatnich latach poziom jeszcze do
tej pory nienotowany człowiek cyfrowy będzie zdolny do przyjęcia dowolnego
zadania, opracowania metody wykonania tego zadania w jak najlepszym czasie i z
jak najlepszym rezultatem, a wszystko to w 10 minut od otrzymania polecenia
wykonania zadania z Centralnej Zarządzającej Agencji Dyspozycji Umiejętności (w skrócie CZADU).
I tak oto człowiek cyfrowy otrzymuje z CZADU polecenie udania się do
Zakładów Naprawczych Rąk Bionicznych, gdzie ma zająć się procesem ulepszania
wieloprzegubowego układu przeniesienia napędu z ultrasprawnego nanosilnika na
kciuk bioniczny protez. W trakcie drogi
(tak, teleportacja jeszcze nie została opanowana, ale od jej opanowania także
dzielą nas zaledwie lata) homo digitalis pobiera z ogólnokrajowej bazy danych
wszelkie informacje potrzebne do wykonania zadania, łącznie ponad 660PB. Przetwarza
je, wyciąga wnioski, dokonuje modyfikacji w projekcie i na miejsce wykonania
zadania przyjeżdża jako jednostka w 110% przygotowana do wykonania zadania. Po
czym je wykonuje. Proces przebiega sprawnie. Wiadomo jednak, że to jedna z
ostatnich takich akcji. Wkrótce jajogłowi w seulskich piwnicach miejskich,
gdzie zużycie energii przekracza zdolności produkcyjne największej elektrowni z
początku 21 w. opracują kod na idealnego człowieka z cyfr. Będzie to początek
nowej ery. Wtedy modyfikacje i protezy nie będą potrzebne, błędy nie będą miały
miejsca, a wszelkie czynności nie przynoszące zysków lub przynoszące
przyjemność zostaną zastąpione nowymi, udoskonalonymi czynnościami zapisanymi w
systemie zerojedynkowym.
A teraz lądujemy w roku 2014. Współczesny człowiek nie ma zielonego
pojęcia co za 140 lat będzie stanowić codzienność, dlatego z niczym nietrąconą
obojętnością przywiązuje się do swojego smartfona, kupuje trzecią edycję
zegarka Samsung, który również jak jego posiadacz sprzęga się z smarftonem, po
to tylko, żeby monitować wszelkie funkcje życiowe, badać poziom cukru, a dane
raportować do szpitala, w którym posiadacz cyfrowej zabawki ma kartotekę.
Podróżując metrem owy jegomość koreański nie może wytrzymać choćby trzech
sekund bez spoglądania w 4-calowy ekran mądrego telefonu, w każdej następnej
sekundzie delikatne przesunięcia palcem wskazującym po zatłuszczonym ekranie
odpornym na zarysowania usuwają 4 kolorowe kuleczki, tudzież wklepują kolejne
litery na czacie, ewentualnie przewijają program, którego tematyka jest nudna,
ale po czymś palec trzeba przesunąć. Obok opisanego wyżej osobnika siedzi
jegomość z kasty wyższej. Ekran 5 cali, skórzane etui z logo Bugatti. To koniec
różnic. 2 sekundy później i na jego ekranie, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, po przesunięciu palcem znikają kolejne cztery czerwone kulki, a ich
zniknięcie jest obwieszczane migającym napisem „PERFECT”. Jakaż to radość ogarnia
podróżnika z metra, ileż to dobrych rzeczy właśnie się wydarzyło, ileż znaczy
to znamienne słowo zaczynające się na „P”, a kończące na „T”.
W kilkusetmetrowym pociągu podziemnym ilość dotykowych ekranów
drastycznie przewyższa ilość pasażerów, bo posiadanie smartfona już nie
wystarcza, trzeba posiadać jeszcze tablet. A jeszcze drastyczniej ilość ekranów
przewyższa ilość słów, które wypowiadają podróżujący. Oni nie potrzebują
rozmawiać. Oni wysyłają sygnały. Najlepiej zerojedynkowe, najlepiej za pomocą
LTE+, najlepiej z jak największego ekranu, bo cenią sobie wygodę rozmowy. Rozmowy
są staroświeckie. Nawet na randkach.
Nikt już nie rozmawia, bo nie ma potrzeby, słowa zostały zapomniane.
Przynajmniej te mówione. Za 140 lat i
tak będziemy zaprogramowani, a to, że dzisiaj
niewiele nas od tego dzieli to nic nie zmienia. Trzeba to zaakceptować. Nie
można się przeciwstawiać, bo ciśnienie podskoczy, telefon zaraportuje do
centrali i już będą wiedzieć, że coś knujemy.
Trochę jak u Orwella, ale tak wygląda dzisiaj podróż metrem w Seulu.