7/15/2014

O koreańskim przemieszczaniu się słów kilka

Chyba już to kiedyś powiedziałem, napisałem, wykrzyczałem i pewnie większość z tych, którzy odwiedzają i starają się czytać tego bloga w miarę regularnie doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jako osoba jestem trochę kierowcą – maniakiem. Uwielbiam podziwiać te wszystkie sportowe, luksusowe, zabytkowe, wyjątkowe pojazdy, szczególnie wtedy kiedy podczas ich rychłego przyspieszania wydają z siebie całą symfonię dźwięków, najlepiej o jak najwyższym natężeniu. Z podobnego też powodu często pojawiają się tutaj i nieuniknione, iż będą się pojawiać wpisy o tematyce samochodowej. Podobnie będzie i tym razem. Ale aby nie zanudzać nikogo recenzjami, zachwytami nad kolejnym Mercedesem S63 AMG lub też rasowym, czerwonym Audi R8 chciałbym poczynić zgoła odmienny rodzaj notki motoryzacyjnej. Notki, w której zamierzam czuć się jak flądra w Morzu Bałtyckim, jak Natalia Siwiec eksponująca swoje ciało na stadionie, jak Strassburger w Familiadzie, jak Anna Maria Wesołowska w sądzie. Tym, którzy ciągle zastanawiają się jaki typ notki to będzie uchylam rąbek tajemnicy – będzie to notka o narzekaniu, bo narzekanie jest takie „moje”, czuję się w nim świetnie (jak większość naszego narodu, bo przecież jestem jego częścią i to on, a nie jak powszechnie podają płynie w moich żyłach zamiast krwi). Muszę jednak zaznaczyć, że nie uznaję tego za swój atut. Ku pokrzepieniu serc - będzie i trochę zachwytów.

Zdefiniowałem już poniekąd ramy i tematykę notki zatem pora przejść do szczegółów. Wpis dotyczyć będzie narzekania na koreański sposób poruszania się po drogach, na koreański styl (a właściwie jego brak) jazdy, na koreańskich kierowców sprawiających wrażenie wypalenia albo może przepełnienia nijakością i brakiem własnego zdania, na koreańskich kierowców, którzy zakupu samochodu dokonują po kobiecemu czyli całkowicie bez opamiętania lub wręcz impulsywnie, nie myśląc o jego przeznaczeniu tylko o tym czy ma ładne koła i czy ładnie się prezentuje, o koreańskich kierowcach zabójczo obojętnych i odpornych na to co dzieje się na drodze i wokół niej i wreszcie, o przechodniach, takich zwykłych przechodniach, którzy doskonale podsumowują obecny stan rzeczy na koreańskich ścieżkach.

Zacznę może niezbyt pompatycznie stwierdzając, że na całe życie takiej sytuacji nie mógłbym zaakceptować, nie przy moim obecnym stanie cierpliwości.  Z racji tego, że w ostatnim czasie przyszło mi nieco częściej zasiadać za sterami mojego czterokołowego, srebrnego pocisku z mocarnym silnikiem 1.0 (wtajemniczeni wiedzą, że taki silnik napędzić może odkurzacz, nie samochód), wyposażonego w bajeczny, amerykański wytwór dla leniwych i otumanionych ludzi zwany dalej „automatyczną skrzynią biegów”, niejako udało mi się zapoznać z dosyć zagmatwaną kulturą jazdy. Nie jestem jednakże przekonany czy to co nazwałem parę liter wcześniej „kulturą jazdy” rzeczywiście nią jest. Tsunami absurdów, pierdyliardy aktów chamstwa drogowego, którymi przepełnione są koreańskie autostrady, drogi ekspresowe, zatłoczone drogi miejskie, i które prowadzą do tego, że szerokie niczym Pacyfik ulice korkują w tempie na rekord świata utwierdzają mnie w przekonaniu, że chyba każdy, nawet tak rozwinięty jak Korea, kraj azjatycki ma ciągle duże problemy z ogarnięciem ruchu pojazdów napędzanych silnikiem czy to spalinowym, czy elektrycznym.

Ale do rzeczy. Zapraszam na wyliczankę.

1. Drogi
Większość zna niemiecki, autostradowy majstersztyk. Punkt odniesienia jeśli chodzi o szeroko pojęty transport drogowy w Europie. Autostrady bez ograniczeń prędkości, pozwalające pokonać niemały dystans wszerz kraju w zaledwie kilka godzin, gdy chcemy dotrzeć za zachodnią granicę naszych zachodnich sąsiadów. Nie inaczej jest w Korei. Państwo gospodarczego cudu, zbudowanego na umysłach pozbawionych jakichkolwiek przejawów kreatywnego i indywidualnego myślenia obywateli, zbudowało sieć autostrad godną pozazdroszczenia. Tanie, szerokie, gładkie. Tak można opisać trasy ruchu szybkiego w Korei. Wystarczy tych pozytywów. Koreański naród, po części podobny do tego chińskiego produkującego wszystko na tzw. „masę”, wyprodukował także kwadryliony relatywnie tanich jak na południowokoreańskie pensje pojazdów marki Hyundai i KIA, które aktualnie zapełniają perfekcyjnie wybudowane węzły drogowe w 100%. Średnia prędkość poruszania się samochodem w godzinach 0-24 w zastraszającym tempie zbliża się do zera. Pokonuj kilometr przez 20 minut. Daj się wyprzedzić babciom o lasce mijającym Twój stojący w korku bolid rozmiarów wózka inwalidzkiego. Miej możliwość podziwiania zalegającego nad miastem smogu. Oddychaj nim w pełni, pozwól Twoim płucom poczuć tak jak czują się płuca palacza. Chociaż nie palisz. Jak mawiał Jacek Walkiewicz w swoich wystąpieniach oratorskich „Pełna moc odwagi” – Doświadczaj korka! – masz samochód i stać Cię na paliwo – jesteś bogaty. Ciesz się, że jesteś. Doświadczaj korka. Inni nie mają takiej możliwości.

Najlepiej sytuację na koreańskich drogach oddaje fakt, że większość z ludzi z dużych miejscowości jak Seul czy Incheon, którzy pracują w tym samym miejscu co ja, wynajmuje mieszkania bardzo blisko miejsca swojej pracy, tak aby uniknąć spędzania kilkunastu godzin tygodniowo stojąc w korkach, a tylko na weekend wracają do miast, żeby odetchnąć trochę od korporacyjnego życia pracowniczego i pooddychać wielkomiejskim powietrzem czyt. spalinami.

2. Samochody
Miałem narzekać, wiem. Tę część zacznę jednak od zachwytu. Napisałem powyżej, że naród doszedł do całkiem niezłego poziomu życia. I ten wysoki poziom życia przejawia się także na ulicach, bo „motoryzacyjna” Korea to Korea dróg, które wyścielone są luksusowymi limuzynami, sportowymi super – samochodami, a rzadziej oldtimer’ami. Koreańczycy, chyba dlatego, że w nieskończonych ilościach czerpią z kultury amerykańskiej, lubują się w luksusie. Także w tym drogowym. Z tego też powodu bardzo rzadko na drogach mamy możliwość spotkać małe miejsce auto, które mogłoby nieco ułatwić życie zwykłemu obywatelowi w wielu kwestiach (chociażby parkowanie). Ulice przepełnione są wręcz wielkimi sedanami. Czarne, sprawiające wrażenie gangsterskich, limuzyny z przyciemnianymi szybami przemierzają wielkie połacie asfaltu, poruszając się z minimalną prędkością. Coś na kształt tradycyjnego polskiego POMu (POM – Powolny Objazd Miasta), tyle tylko, że nie nieśmiertelnym Golfem III ze spojlerem w kształcie pługa śnieżnego, ale w pełni elegancką i luksusową limuzyną.

Samochody Korei to też te sportowe maszyny, które pod swoimi wielkimi maskami upakowane mają całe stada koni mechanicznych w ilościach astronomicznych. Umięśnione spoilerami, plujące melodią dwunastu cylindrów Ferrari jak i sześciolitrowe „ósemki” spod znaku firm niemieckich stanowią tutaj element krajobrazu, bo tak często można tutaj spotkać sportowe samochody. I znów. Nie mogę nie ponarzekać, bo kiedy widzę ponad pięciuset konne Audi RS6 (nieświadomy czytelniku, google it) ruszające spod świateł za dokładnie taką samą KIĄ Morning jaką posiadam na swoim „wyposażeniu” to modlę się, trochę z zazdrości, żeby wszystkie gromy z nieba spadły właśnie na kierowcę w rasowym kombi ze stajni niemieckiej.

Drogi w Korei, jak wcześniej wspomniałem, są także wypełnione pojazdami marki KIA, Hyundai, Samsung – Renault oraz Ssangyong. O ile zawsze miałem w/w marki za pojazdy jakości raczej miernej i o stylistyce dającej się opisać także przymiotnikiem „mierny” to aktualnie postanawiam zaniechać swoich obelg w tym temacie. Ówczesne dzieci koreańskich gigantów motoryzacji, bo tak należy już nazwać globalne korporacje sprzedające auta koreańskie, to samochody z designem nie odbiegającym zbytnio od kanonów panujących w Europie czy też Stanach zjednoczonych. Wystarczy wrzucić parę haseł w okienko Wuja Google’a, aby przekonać się, że jest w tym co napisałem nutka prawdy. Podaję przykładowe: Genesis G380; Hyundai Genesis Coupe; KIA K9, Genesis VL500. Myślę, że to wystarczy. Popatrzcie też na to, że liczbowo jesteśmy podobnymi narodami, ale motoryzacyjnie Korea zdążyła nas dogonić, wyśmiać i prześcignąć o dwa okrążenia toru. Jeżeli komuś uda się zaprzeczyć postawionej tezie argumentami to potem możecie mówić, że koreańskie twory motoryzacyjne są po prostu brzydkie.

 4. Zachowania na drodze
 To chyba punkt kulminacyjny tego wpisu. To punkt, który niesie ze sobą przekaz emocji, a właściwie irytacji wielkości Wielkiego Muru Chińskiego. To punkt, w którym wszystkie złe moce siedzące we mnie zbiegają się, łączą i ze zwielokrotnioną siłą uderzają w Czytelnika czy sobie tego życzy czy też nie. To punkt, w którym uzewnętrznienie powinny znaleźć wszystkie moje wulgaryzmy, które chciałbym wykrzyczeć prosto w twarz Koreańczykom podróżującym tą samą drogą co ja. Ale na szczęście owe emocje rzeczonego uzewnętrznienia nie znajdą. Nie znajdą z prostego powodu – liczba czytelników tego bloga (i tak już wątła) mogłaby zostać odchudzona o połowę lub więcej, w zależności jak bardzo ja postanowiłbym przelać swoje myśli na ekran komputera. Ale nie zrobię tego. Na wasze szczęście. Przytoczę tylko kilka sytuacji, żeby niejako namalować to co tutaj tak naprawdę na drodze ma miejsce i jak to może doprowadzić do napięcia wręcz spazmatycznego kierowcę europejskiego.

Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, taką sytuację (amfetamina, mistyfikacja). Jedziesz czteropasmową autostradą z prędkością Vmax Twojego bolidu oscylującą w okolicach 120 km/h w zależności od prędkości wiatru, jego kierunku, rodzaju nawierzchni, ciężaru pasażerów, średniej długości miesiączki pingwinów na Alasce, poziomu wód gruntowych w Biłgoraju, rocznego spożycia anyżu na mieszkańca na Prowansji oraz ceny pszenżyta na giełdzie w Hong Kongu. Parametrów jest wiele i zmieniają się dynamicznie podczas jazdy. Dla uproszczenia obliczeń i na potrzeby tej notki przyjmujemy, że prędkość poruszania się pojazdu A (KIA Morning, google it again) wynosi 120 kh/h. Zbliżasz się do rozwidlenia autostradowego pasma szerokości morza, które to morze w tym momencie ma już z pasów osiem, aby uprościć wszystkim, którzy się poruszają (hahaha, jasne… uprościć) przedostanie się tam gdzie zamierzają. Masz dwie drogi, jedna ma pasów dla przykładu sześć, druga dwa. Z tym, że ta druga rozdziela się na dwie pomniejsze nazwijmy to dróżki, które stanowią dojazd do pozostałych autostrad w ślimaku węzła drogowego, na którym zbieg swój mają przykładowo cztery autostrady (ktoś zna synonim słowa „autostrada”?). I pech chciał, że poruszasz się lewym pasem tej mniejszej, a jej prawy pas pozostaje nietknięty bieżnikiem opon samochodowych, można by powiedzieć jest wręcz „dziewiczy”. Potrzebujesz się poruszać jednak właśnie lewą częścią tej mniejszej „drogi”. Normalnie poruszasz się w kolumnie pojazdów jadących w dużym przybliżeniu tyle ile wynosi dopuszczalna prędkość na tym odcinku (nieco mniejsza niż na autostradzie, ale ciągle to solidne 80 km/h). Ale nie w Korei. W związku z tym, że dziewice to zawsze temat interesujący, normalny koreański driver pokieruje swój pojazd na pas skrajnie prawy, aby pozostałych jadących w kolumnie oszukać poniekąd, wyprzedzić i na końcu, w sytuacji kryzysowej włączyć światła awaryjne i dokonywać próby wciśnięcia się na pas lewy czym spowolni całą kolumnę. Jego sumienie pozostanie nietknięte, ponieważ w ślad za nim zrobi tak samo tuzin innych Koreańczyków. Wręcz przeciwnie, ten pierwszy pomyśli, że tak należało. Za moment korek na autostradzie spowodowany przez takich, niezbyt umiejętnie z resztą jeżdżących, jegomościów rozrośnie się jak cycki Ewy Sonnet i każdy zamiast poruszać się 120 km/h będzie poruszał się z 6km/h, ale najgorsze w całej tej dziwacznej sytuacji jest to, że nikt nie będzie miał z tym najmniejszego problemu. Wszyscy zgodnie będą czerpać z chujowości sytuacji, w której się znaleźli. To tak jakby wdepnąć w gówno i sprawdzać czy ładnie pachnie. Może przesadziłem, ale ogólny sens przekazany.

Druga sprawa to skrzyżowania. Te ze światłami, czyli prostsze. W każdym razie w Korei „prostsze” nie niesie ze sobą żadnych ułatwień. Wręcz przeciwnie – komplikuje wszystko. Natężenie ruchu jest duże, autów jak mrówków dlatego też na każdym kroku władze miasta/policja (niewłaściwe skreślić) postanowiły chaos drogowy nieco ukrócić instalując sterujące ruchem kolorowe żaróweczki. Kolorowe żaróweczki, które do tej pory potrafią mnie zadziwić. Prosty przykład – strzałka w prawo. W Polsce, gdy takowa się zapala pojazd swobodnie może w owe prawo się skierować pod warunkiem, że nie przeszkadza nikomu, kto w tym momencie jest głównym użytkownikiem jezdni. W Korei instytucja „zielona strzałka w prawo” nie istnieje. Jak w prawo, to możesz jechać. W lewo też. Tylko mocniej. To znaczy, że możesz zawracać o ile jest narysowane, że możesz. Nie musisz czekać na zielone światełko. Jak nic nie jedzie, to zawracasz i jedziesz w kierunku przeciwnym. Tak po prostu. Na wielkim, kilkupasmowym skrzyżowaniu.  Jeśli chcesz skręcić  w lewo to musisz się mocno skupić. Dlaczego? Ano dlatego, że musisz odpowiedzieć sobie na pytanie czy za skrzyżowaniem, na panelu z żaróweczkami jest tych żaróweczek trzy czy cztery? Jak trzy to możesz skręcić w lewo od razu, uważając tylko na samochody, które przemierzają drogę naprzeciw Twojej maski. Co w przypadku lampek czterech? Stoisz dalej. Zapalają się wszystkie kolory, lampki grają piękną uliczną symfonię światła i finalnie okazuje się, że widzisz zieloną strzałkę w lewo. Jeśli w lewo chciałeś jechać przed chwilą i chcesz nadal - to jedziesz. Wcześniej oczywiście przepuszczasz 12 autobusów, 7 busów, 2 ciężarówki, 346 kierowców, którym światła nie przeszkadzają w jeździe, 12 przechodniów przemierzających skrzyżowanie w poprzek i już za 10 minut, po następnym cyklu i następnej zielonej w lewo możesz spokojnie podjąć ponowną próbę przedostania się na wybraną część skrzyżowania.

Jest też seria tych zachowań koreańskich kierowców, które innych kierowców, szczególnie tych europejskich, wprawiają w osłupienie, bo w żadnym, ale to żadnym europejskim kraju nie możliwe byłoby poruszanie się samochodem w stylu, w którym poruszają się Koreańczycy. I kolejny przykład celem zobrazowania. 6 pasów. Autostrada. Wszyscy jadą jedną prędkością. Z 90-100 km/h. Jednym pasem. Ostatnie równoważnik to bzdura. Jadą wszystkimi pasami. I choć autostrada pozwala na 120, to wszyscy muszą jechać 90. Bo nie ma możliwości przedostania się pomiędzy autami. Oni jadą jak peleton, wszyscy razem, bez ucieczek. Nikt nawet nie czeka na „kolarską górską premię”.

5. Przechodnie

Osobna kategoria na drodze. Jednostka cyfrowa. I o ile samochody wydają się jeszcze być nie do końca cyfrowe o tyle przechodzień na drodze to osoba totalnie cyfrowa. Spędza swój cenny czas, jak na cyfrowego przystało, na oglądaniu telewizji. Wszędzie. W domu, pracy, w drodze z niej i do niej, na przystanku, w kawiarni. Zawsze z jego „brand-new” Samsunga wystaje antenka (tak, tutaj Samsungi ciągle mają antenę!)  i taki jegomość zawsze coś ogląda. W pewnym momencie przychodzi mu jednak dojść do przejścia dla pieszych. Finalnie każdy tam trafia. Choć raz dziennie. I wcześniej wspomniany jegomość spędza na tym przejściu dla pieszych ze dwa cykle świateł. Dziwne, że mu się nigdzie nie spieszy. Nieważne. Jegomość na trzecim cyklu zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli teraz nie przejdzie przez 10-cio pasmową drogę to spóźni się do swojej wymarzonej pracy. Zaczyna więc swój triumfalny marsz na drugą stronę olbrzymiej jezdni. Nie ma nic dziwnego do tego momentu. Na zegarku w kolorowych światełkach dla przechodniów widnieje obecnie 2 sekundy. Ale jegomość tego nie wie, bo porusza się na dźwięk ze słupa, na którym lampki są zamocowane. I spokojnie, blokując ruch na następne 1,5 minuty przemierza ulicę na drugą stronę nie robiąc sobie nic z tego, że właśnie przyczynił się do spóźnienia się do pracy dwunastu innych osób poza nim. Ot, taka sobie Korea. I tak będziecie tam siedzieć jeszcze 14 godzin, to zdążycie nadrobić.