3/06/2014

Nowa jakość życia

W niedalekiej przeszłości moje tajlandzkie "jestestwo" wzniosło się na nowy, bardzo specyficzny i zaskakujący poziom. Specyficzny dlatego, że nigdy nie spodziewałem się, że stanie się tak jak zamierzam to zaraz opisać, ale jednak tak się stało.

Dokładnie dwa dni temu, po zebraniu kilku prostych, ale bardzo niezbędnych informacji od moich niebywale pomocnych kolegów - współpracowników podjąłem decyzję o wypożyczeniu środka lokomocji, który tutejsi dumnie nazywają "motobike", a który dla mnie na zawsze pozostanie "sokowirówką". Tak, zgadza się. Przeszedłem żmudny proces wypożyczenia skutera, takiego jakim w Polsce jeżdżą dzieci, które dopiero co weszły w stan posiadania karty motorowerowej i których rodzice wyrażają zgodę na to, by ich dzieci w polskich warunkach narażały swoje zdrowie i życie będąc na drodze motocyklistami (jak to dumnie brzmi!) czyli kierowcami drugiego gatunku. Pierwszym są oczywiście wszystko najlepiej wiedzący kierowcy samochodów osobowych, do których też się zaliczałem (aktualnie już nie, bo pozbyłem się swojej srebrnej strzały, z którą łączy mnie tak dużo wspomnień).

Sytuacja tutaj, na południu Tajlandii, gdzie zamierzam jeszcze spędzić urocze 4 pracownicze miesiące jest zgoła odmienna - tutaj to motocykl dyktuje warunki na drodze. Powodów ku temu jest kilka. Motocykle są tutaj znacznie bardziej liczną grupą niż samochody, dlatego na drodze jest ich jak mrówków w mrowisku albo jak to mawiają - jak nasrał. Dlatego każdy kto porusza się samochodem osobowym musi uważać na to czy zaraz przed maskę nie wyskoczy mu szaleniec na wyciskaczu do soku lub też młynku do kawy (to z racji dźwięku jaki wydają z siebie te motocykle). Każdy kierowca samochodu osobowego ma oczy z każdej strony głowy i dba o to, żeby jego piękny, obłożony spojlerami, nowy model Toyoty nie został zarysowany przez szaleńca na 20 letniej imitacji motocykla. Swoją drogą samochody tutaj to też bardzo ciekawy widok - każdy wygląda jak z serii "Szybcy i wściekli", ospojlerowane, przyciemniane szyby (to z racji klimatu i ilości słońca), często z rurą wydechową wielkości tej kanalizacyjnej od muszli w toalecie. Nie uraczycie tutaj normalnego samochodu, który wyglądałby jak te europejskie, seryjne - tutaj każdy porusza się 5 cm nad ziemią. Nie wyżej!

Drugi powód dla którego motocykl jest tutaj dyktatorem na drodze jest taki: każdy na motor może sobie tutaj pozwolić - jest to środek lokomocji tani, nie wymagający dodatkowych uprawnień (sic!), a przede wszystkim szybki dlatego większość obywateli wybiera właśnie sprzęt AGD do przemieszczania się. Niesiony tłumem podjąłem podobny wybór.
Jako mi poradzono, tako uczyniłem. Udałem się do miejsca, w którym rzekomo można takowy środek lokomocji wypożyczyć. I to jest chyba najciekawsza część tej opowieści. Rozmawiając z moim pracowniczym mentorem i nauczycielem, który tak na marginesie jest niesamowitą personą, dowiedziałem się, że wynajem motocyklu odbywa się w miejscu nazywanym "bus stop", a przynajmniej tak miało być. Teraz już wiem, żeby w przypadku jakichkolwiek lokalizacji należy zawsze prosić o zapisanie nazwy na papierze, żeby nie było nieporozumień, o których w dalszej części notki.

Oczywiście zostałem poinstruowany, które tajskie ulice w Songkhla należy przemierzyć aby do rzeczonego "bus stop" dotrzeć. Poległem. Ale z uśmiechem na ustach nie poddałem się i działałem dalej. Postanowiłem ponownie zasięgnąć porady eksperta, wykorzystałem koło ratunkowe - telefon do przyjaciela, czyt. "mentor, pomóż!". Będąc jakieś 100 metrów od celu, od którego pierwotnie dzieliło mnie z 4km dowiedziałem się, że "bus stop" w rzeczywistości nosi nazwę "Buzz Stop" i nie ma nic wspólnego z przystankiem autobusowym czy jakimkolwiek przystankiem. No może przystankiem na piwo. "Buzz Stop" to irlandzki pub w małym, niezbyt turystycznym, tajskim mieście! Jakimś cudem udało mi się dotrzeć.

Kolejną ciekawą rzeczą jest kultura zamawiania jednośladu. Celem dokonania tej jakże trudnej sztuki, trudnej dlatego, że odbywa się tu, a nie gdzie indziej, należy zawitać do wspominanego wyżej miejsca, usiąść przy barze, zamówić coś na zwilżenie podniebienia (najlepiej zimnego Heinekena) i czekać na dobre słowo od skośnookiej kelnerko - barmanki. Kiedy już dojdzie do próby rozmowy, bo zawsze nazywam to próbą z racji różnic w akcentach - zarówno w moim "ponglish" jak i w ichnym "thaiglish", warto nadmienić, iż jesteśmy samobójcą i wyrażamy chęć wypożyczenia pojazdu dwukołowego celem przemieszczania się po lewej stronie jezdni!

Zalecenia i wszystkie rady, które dostałem od kolegów z pracy przed próbą wypożyczenia skutera  mogłyby posłużyć za dobry poradnik na temat tego jak skontaktować z lokalnym bossem mafii. Na szczęście to tylko skuter. Finalnie udało się go wypożyczyć, cały proces zajął około 20 minut, po czym mogłem swobodnie udać się do hotelu, a ciepły, nadmorski wiatr mógł rozwiewać moje bujne upierzenie na głowie sprawiając niesamowitą przyjemność.

W trakcie wypożyczenia motoru żona właściciela (Irlandczyka, a jakże, takiego 70 letniego Irlandczyka, z przepitym głosem, cygarem w ręku i szklanką whisky w drugiej) zdążyła tylko poinstruować mnie na temat tego jak poruszać się owym tworem japońskiej techniki (tak, to Yamaha!), co mnie wydawało się zbędne, bo sokowirówkę kiedyś już widziałem. W trakcie instruktażu kobieta stwierdziła, że "motobike is very woooof" symulując odchylenie do tyłu jak przy starcie motoru co najmniej z kategorii GP500. Sprawdziłem. Jest odrobinę woof, ale dupa zostaje na miejscu :)