2/21/2014

Tajlandia - dzień pierwszy

Po kilku dniach spędzonych w Polsce po powrocie z Erlangen, a także krótkiej wizycie w Łodzi na Annual Meeting w hotelu Andels w Łodzi (magiczne miejsce, polecam sprawdzić!) przyszło wyruszyć w podróż ku nieznanym światom.

Prawdę mówiąc, to moja pierwsza tak poważna, a zarazem tak odległa podróż i od razu trafiam na głęboką wodę - Tajlandia. Wszelkie opowieści i informacje, które udało mi się zgromadzić przed wyjazdem mówiły o tym, że to miejsce nieco zaskakujące, do którego Europejczyk musi się przyzwyczaić jeżeli zamierza spędzić tutaj więcej czasu niż krótki 1-2 tygodniowy urlop.

I rzeczywiście tak jest. Pierwszym miejscem, z którym się zderzyłem już tutaj na miejscu jest Bangkok - na początek ten taki bardziej "cywilizowany", "europejski", w okolicach lotniska. Bangkok ten nie zaskoczył - krótka wizyta na noc w hotelu, tajska kolacja i to chyba wszystko co można napisać o tym miejscu.

Nazajutrz ruszyłem do miejskiej dżungli, bo chyba tak należy określić miejsce, w którym wylądowałem. Celem mojej wizyty była konieczność wyrobienia pozwolenia na pracę w Tajlandii, wizyta w lokalnym szpitalu oraz kilka formalności - raptem kilka godzin. Zazwyczaj jest tak, że mało poruszam się o własnych nogach. Sytuacja zmienia się gdy miejsce, w którym jestem jest mi nieznane - wtedy zazwyczaj staram się zaufać własnym nogom i obieram taktykę zdzierania obuwia.

Krótki, 1,5 godzinny spacer uświadomił mi jedną rzecz - Bangkok powala. Cokolwiek to znaczy. Jako, że to moja pierwsza wizyta w Azji wiedziałem, że się zaskoczę, ale nie wiedziałem, że aż tak - pomimo tego, iż to wielka metropolia, miasto sprawia wrażenie jakby czas zatrzymał się tutaj kilkanaście lat temu. Tajowie żyją w innej rzeczywistości - rzeczywistości ulicy - tak chciałbym to określić. Ulice tętnią życiem, każdy walczy o swój kawałek THB (baty tajskie) jak tylko może. To naprawdę jest walka o przetrwanie. O godzinie 8 rano każdy taj w drodze do pracy łapie coś do jedzenia w jednej z tysięcy budek umiejscowionych na rowerach, motorach, wózkach ręcznych, na których każdy właściciel gotuje coś innego, zazwyczaj jest to jedna bądź dwie potrawy. To podstawowa różnica - od rana jest pełno ludzi na ulicach. Wydaje mi się, że to dlatego, iż tutejsi ludzie nie jedzą klasycznego posiłku w domu.

Każdy z tych przyulicznych kramów pachnie swoim własnym, często niezbyt przyjemnym zapachem. Upał, bardzo wysoka wilgotność powietrza, smog powodowany przez samochody, które nigdy nie widziały katalizatora i z reguły mają kilkadziesiąt lat (szczególnie tajskie autobusy) powodują, że Bangkok pachnie bardzo specyficznie. Mnie oddychało się bardzo ciężko - czasami zapach z knajpy przypominał wyziewy z oczyszczalni ścieków i zazwyczaj właśnie w tych miejscach pojawia się najwięcej klientów - dla mnie totalnie niezrozumiała sytuacja, ale może to tylko moje odczucie, a oni czują tam maliny, Dior'a albo jakieś inne przyjemne rzeczy. Ja czułem po prostu smród.

Najciekawszą rzeczą, a zarazem chyba najbardziej odrzucającą jaką udało mi się ujrzeć podczas tej jakże krótkiej wizyty w stolicy Tajlandii była jadłodajnia na parkingu - w miejscu gdzie pod wielkim drapaczem chmur, parkuje kilkaset jeśli nie kilka tysięcy samochodów urządzona została tradycyjna tajska jadłodajnia. W oparach spalin samochodowych, wyziewów kuchennych Tajowie spożywają posiłki, podczas gdy obok parkuje samochód wydzielający z siebie czarny dym :) Nikt nie zwraca tutaj uwagi na higienę, prawdopodobnie nie mają tutaj czegoś takiego jak odpowiednik naszego Sanepidu, bo po co, skoro i tak w takie temperaturze każde ustrojstwo zagrażające życiu i tak rozwija się 100 razy szybciej niż u nas. Ci ludzie prawdopodobnie w naszym klimacie byliby nieśmiertelni.

Poza tym Bangkok to uliczna dżungla - mam na myśli tutaj ruch samochodowo - motorowy, ale to temat na następną notkę.

Nie udało mi się uchwycić żadnych ciekawych zdjęć z Bangkoku, to dlatego, iż spędziłem tam tylko kilka godzin, w tym większość w biurze. Dlatego dzisiaj tylko jedno zdjęcie. Bangkok z 32. piętra Charn Issara II Tower, biuro Siemens. Zza szyby oczywiście.

Jedno jest pewne. Bangkok nigdy nie śpi.